top of page
Zdjęcie autoraKatarzyna Młotek

Oparzenie termiczne – opis przypadku

Opracowanie: Justyna Czachara i Monika Bytnar


Pacjentka, lat 30, po poparzeniu termicznym obręczy miedniczej i przedniej powierzchni ud. Do poparzenia doszło 30 sierpnia 2018 roku. Strona lewa poparzenie II stopnia, strona prawa III stopnia. Bezpośrednio po wypadku, została skierowana do Szpitala Klinicznego, gdzie natychmiast zastosowano chłodzenie jałową solą fizjologiczną w dużej ilości, leki p/bólowe, heparynę drobnocząsteczkową i dożylną płynoterapię. Pacjentka przez kilka dni bardzo dużo piła, aż do uczucia kompletnego wstrętu do wody. Nie bardzo chciała jeść. Często wymiotowała być może ze względu na zastosowane leki (jak sądzi głównie zaszkodziły leki znieczulające). Rana został mechaniczne oczyszczona z włóknika i płatów martwiczego naskórka oraz zabezpieczona opatrunkami parafinowymi (Grassolind), które przywarły na tyle mocno (pacjentka odczuwała jakby wrastanie opatrunków w strukturę oparzenia), że zostały na następny dzień usunięte. 04.09.2018 Pacjentkę przetransportowano do Szpitala w Krakowie, gdzie została przyjęta z rozpoznaniem zastarzałego oparzenia termicznego 2/3 stopnia. Operowana osiem razy. Początkowo operacje były nekrektomiami stycznymi polegającymi głównie na usuwaniu martwicy. Stosowano balsam peruwiański (na martwicę - bardzo piekło) i maść miodową, a następnie opatrunki srebrowe (Aquacel Ag). W trakcie czwartej operacji, 11.09.2018, pobrano dwa fragmenty naskórka z okolicy biodrowej prawej i lewej, w celu hodowli komórek keratynocytów. Hodowla przeprowadzona została w jednostkach Uniwersytetu Jagiellońskiego i 19.09.2018 dokonano aplikacji keratynocytów, czyli przeprowadzono przeszczep autologiczny dodatkowo z opatrunkiem Cuticerin. W trakcie ostatniej operacji zastosowano Aquacel Ag i przeprowadzono lapisowanie. Do gabinetu fizjoterapii Pacjentka zgłosiła się końcem października 2018 r. Zgłaszała m.in.: bolesność okolicy poparzenia, ograniczenie ruchomości, uczucie „ciągnięcia” przy ruchach wyprostu i odwodzenia KKD oraz w okolicy pachwin, problem z wyprostem tułowia ze względu na przykurcz zgięciowy w stawach biodrowych z przewagą po stronie prawej, problem z pochylaniem się celem podniesienia czegoś z podłogi oraz poruszeniem się po schodach. Skóra na obszarze oparzenia była aktywna, mocno zaczerwieniona, z widocznymi kilkoma niezagojonymi ranami, ze znacznie ograniczoną przesuwalnością we wszystkich kierunkach. Blizna zadbana, natłuszczona. Zabiegi w gabinecie rozpoczęto w połowie listopada 2018 r. Cel terapii: zmniejszenie przykurczy zgięciowych, poprawa ruchomości st biodrowego i obręczy biodrowej, mobilizacja blizny, poprawa jej ruchomości. Pacjentka dodatkowo miała także wykonywane (w Krakowie) poniższe zabiegi: 30.10.2018 - laser frakcyjny, 27.11.2018 laser frakcyjny oraz karboksyterapię 28.12.2018 laser frakcyjny 28.01.2019 laser frakcyjny 1.03.2019 oraz 29.03.2018 laser frakcyjny oraz karboksyterapia 29.04.2019 laser frakcyjny oraz wstrzyknięcie osocza bogatopłytkowego 07.06.2019 laser frakcyjny oraz karboksyterapię 13.11.2019 laser frakcyjny W trakcie terapii w gabinecie fizjoterapii skupiono się na obszarze blizny w okolicy obręczy miednicy oraz pachwiny po stronie prawej, która była mocno zdeformowana. Na tym obszarze występowały wyczuwalne palpacyjnie zmiany w postaci struktur hipertroficznych (szczególnie na brzegach przeszczepu), przypominających przyklejony sznurek, twardych o niewielkiej przesuwalności, jak i hipotroficznych, wyglądających jak wgłębiona tkanka (szczególnie na przebiegu linii bielizny, którą pacjentka miała na sobie w trakcie wypadku). Po stronie bocznej obręczy miedniczej prawej wyczuwalne pod skórą niewielkie, lekko twarde guzki. Na całym obszarze bliny po obu stronach niedoczulica (dotyk, temperatura) oraz podwyższona ciepłota w stosunku do otaczającej skóry bez uszkodzeń. Strona lewa oraz przednia powierzchnia uda prawego i lewego były mocno zaczerwienione, z zaburzoną przesuwalnością we wszystkich kierunkach jednak o powierzchni z niewielkimi deformacjami.

Zabiegi stosowane w gabinecie fizjoterapii: 1.Mobilizacje blizny – Po każdym zastosowaniu lasera frakcyjnego, była robiona około 2 tygodniowa przerwa w zabiegach. Przez pierwszy tydzień po przerwie aktywowano okoliczne tkanki (aktywacja powięzi), a następnie wprowadzano aktywację punktową blizny z zastosowaniem technik rozciągania, rolowania, wyginania, unoszenia, mobilizacji spiralnej, przeciwstawnego przesuwania w zależności od wymagań na poszczególnych obszarach blizny (ok. 15 min/dzień). Po stronie lewej obręczy miedniczej i na przedniej powierzchni ud stosowano, w zależności od potrzeb, techniki powierzchownej aktywacji tkanek w celu zwiększenia przesuwalności we wszystkich kierunkach. 2. laseroterapia – laser niskoenergetyczny – skaner – stosowany w zależności od potrzeb, w okolicach dłużej gojących się niewielkich ran, po zastosowaniu lasera frakcyjnego.

3. fonoforeza (z Contractubexem) – stosowana przez 2-3 dni, przez pierwsze 3 miesiące, w miejscach wyczuwalnego twardnienia tkanek, szczególnie obrzeża przeszczepu. 4. ćwiczenia rozciągające : zginacze st biodrowego, czworogłowy uda, odwodziciele i rotatory st biodrowego, mm brzucha – zlecono codzienne ćwiczenia 2 x dziennie, a także po dłuższym przyjmowaniu pozycji statycznych. Po ok. 2 miesiącach terapii (z przerwami ze względu na zabiegi laserem frakcyjnym) nastąpiła zauważalna poprawa przesuwalności tkanek na obszarze blizny, zmniejszenie uczucia „trzymania i ściskania”, poprawa zakresu ruchów kończyn dolnych. Pacjentka mogła już chodzić wyprostowana i pokonywać dłuższe dystanse.



Jak wcześniej wspomniano, Pacjentka miała wykonywane także zabiegi laserem frakcyjnym. Po tych zabiegach skóra była zaczerwieniona, pojawiały się rany z sączącym się osoczem, przesuwalność tkanek ulegała zmniejszeniu we wszystkich kierunkach, zmniejszał się zakres ruchu, pacjentka ze względu na bolesność nie mogła ćwiczyć. Zabiegi w gabinecie rozpoczynały się ok. 2 tygodni po laserze frakcyjnym (uzależnione to było od stanu skóry). Po 2-3 dniach mobilizacji Pacjentka odczuwała poprawę, „poluzowanie”, zmniejszenie uczucia ściskania, łatwiej mogła się poruszać i wykonywać czynności dnia codziennego. Moim zdaniem, dzięki stosowaniu, przed zabiegami laserem frakcyjnym, ćwiczeń i aktywacji blizny, dość szybko następował powrót do stanu poprzedzającego powyższy zabieg, a także dalsza poprawa.


Zabiegi w gabinecie wykonywane były od połowy listopada 2018 do sierpnia 2019, z przerwami około 2 tygodni po każdym zabiegu z zastosowaniem lasera frakcyjnego. Obecnie Pacjentka przychodzi co 2 miesiące na konsultacje. Sama wykonuje w domu (2-3 razy na tydzień po ok. 10 minut) mobilizacje obszarów blizny, które nadal w niewielkim stopniu wykazują zaburzenia przesuwalności (okolica przeszczepu), stosując wyuczone techniki rozciągania, mobilizacji przeciwległej, wyginania blizny. W dalszym ciągu zalecono ćwiczenia rozciągające, codziennie po ok. 20-30 minut. Z wywiadu wynika, że odstąpienie od ćwiczeń nawet na kilka dni, powoduje dyskomfort i uczucie różnicy w ruchomości w stosunku do lewej kończyny dolnej.


Ostatnią ocenę blizny wykonano 17.12.2019 r., po ostatnim zabiegu laserem frakcyjnym, który miał miejsce 13.11.2019 r. Występują niewielkie hypertorfię, okolica przeszczepu wykazuje niewielkie osłabienie czucia dotyku i reakcji na zimno oraz niekiedy swędzi. Występują niewielkie obszary podwyższonej pigmentacji, 2 obszary o obniżonej pigmentacji (1 po stronie prawej, 2 po stronie lewej) oraz zaczerwienienia. Zaburzenia energetyczne, które stwierdzono przy badaniu 4.12.2019, występujące w 2 miejscach, udało się zlikwidować przez zastosowanie kremu (wspomagającego przepływ impulsów w skórze). Po ostatnim zabiegu laserem frakcyjnym pojawił się niewielki obszar (punkt), który, w trakcie głębszego ucisku, powoduje uczcie kłucia i rozchodzące się mrowienia. Po 10 dniach mobilizacji blizny uczucie kłucia nieco się zmniejszyło, ale nadal pozostaje. Blizna okresowo nadal swędzi i się przebudowuje.






Chciałabym także wspomnieć o problemach psychologicznych. Pacjentka jest osobą młodą, świadomą swojego urazu. Od początku wykazywała się dużym zaangażowaniem w proces leczenia. Jednak przez ponad pół roku blizna była cały czas w centrum Jej uwagi. Pozwolę sobie użyć sformułowania że życie toczyło się wokół blizny. W pewien sposób pomagało to w terapii, że względu na to że Pacjentka potrafiła dokładnie obserwować pojawiające się problemy, opisywać je i pomagać w szukaniu rozwiązań. Z drugiej strony, wg moich obserwacji, blokowało to Pacjentkę przed pójściem krok dalej, tak by mogła wykonywać czynności codzienne czy odpoczywać, bez skupiania się na tym, co w danym momencie czuje w obrębie blizny. Wzajemne zaufanie, wspólne rozwiązywanie pojawiających się problemów, informowanie Pacjenta o tym co robimy, co sam powinien robić, motywowanie i „pilnowanie” by stosował się do zaleceń, czasami uświadomienie postępów które zrobił w trakcie terapii, zachęcanie do aktywnego udziału, wydaje mi się bardzo ważne. Ma to duży wpływ na stan psychiczny pacjenta, Jego podejście do problemu i wpływa na efektywność terapii. Ze względu na to że okolica blizny zachowywała się bardzo różnie, na co wpływ miały także czynniki zewnętrzne, wymagało to pewnego rodzaju działań intuicyjnych i szukania przyczyn takiego czy innego zachowania się skóry. Napotkałyśmy z Pacjentką wiele problemów i niekiedy metodą prób i błędów szukałyśmy ich rozwiązania. Oto kilka przykładów. 1. Uczucie „ściągania i trzymania”. Po terapii w gabinecie blizna była rozluźniona, Pacjentka odczuwała większą swobodę przy wykonywaniu ruchów, uczucie „trzymania i ściągania” ustępowało. Jednak na następny dzień uczucie to wracało. Blizna w niektórych pasmach była delikatnie wgłębiona i bledsza, a na brzegach pasm zgrubiona i zaczerwieniona. Przebieg pasm wskazywał na związek z pozycją zgięcia w stawach biodrowych. Po szczegółowym wywiadzie, w trakcie którego okazało się że Pacjentka często leży i śpi w pozycji embrionalnej, zalecono zmianę pozycji – leżenie na boku, ale z kończynami dolnymi wyprostowanymi w stawach biodrowych i kolanowych, co doprowadziło do niemal natychmiastowej poprawy i zmniejszyło objawy. Podobne odczucia pojawiały się także przy przyjmowaniu dłuższy czas statycznej pozycji siedzącej czy stojącej. Powodowało to uczucie dyskomfortu, „ścisku tkanek”, ale jednocześnie aktywowało i zmuszało Pacjentkę do stosowania zaleconych ćwiczeń. 2. Wrażliwość na temperaturę. W zimie, przy niskich temperaturach, obszar blizny reagował szybkim marznięciem, z jednoczesną niemożnością szybkiego powrotu do normy – trudno ją było rozgrzać. Stawała się przy tym twardsza, mniej przesuwalna i mniej elastyczna. Rozwiązaniem problemu okazał się odpowiedni ubiór - długa do kolan kurtka, ocieplane spodnie i dodatkowe ciepłe getry pod spodnie, koc do samochodu, jak również dbanie o ciągły ruch (choćby w trakcie oczekiwania na autobus). 3. Świąd skóry. Przykrym i trudnym do zniesienia uczuciem w pierwszych tygodniach po opuszczeniu szpitala, był bardzo silny świąd skóry, następujący bez uchwytnej przyczyny, narastający, trwający co prawda kilka minut, ale bardzo dotkliwy, w wyniku czego Pacjentka drapała się, co powodowało tworzenie się zaczerwień, wyprysków, ranek, które utrzymały się bardzo długo i wymagały szczególnej pielęgnacji. W pierwszych miesiącach terapii w gabinecie, świąd niekiedy powracał, ale już w mniejszym nasileniu. Pomagały częstsze natłuszczania skóry. 4. Stosowanie maści. Mimo że Pacjentka bardzo dba o natłuszczenie skóry, niekiedy staje się ona przesuszona, o czym „informuje” między innymi poprzez wyczuwalne w dotyku obniżenie elastyczności i przesuwalności. Dyskomfort i uczucie swędzenia ustępuje dopiero po jej nasmarowaniu. 5. Wrażliwość na środki chemiczne. Po powrocie Pacjentki do pracy (pracuje w szpitalu), skóra reagowała silnym zaczerwienieniem, wyczuwalnym podwyższeniem temperatury obszaru blizny w stosunku do nieuszkodzonej skóry, powodując duży dyskomfort. Przyczyną były chyba chemiczne środki piorące stosowane w szpitalnej pralni. Pacjentka zaczęła prać spodnie dodatkowo w domu, dokładnie je płucząc, albo używała spodni jednorazowych, które nie miały kontaktu z taką chemią. Problem ustąpił. 6. Opatrunki hydrokoloidowe (Granuflex). Brak odpowiedniej wielkości opatrunków, ze względu na zbyt duży obszar oparzenia, zmuszał Pacjentkę do naklejania opatrunków jeden obok drugiego. Niestety powodowało to powstawanie wyczuwalnych pogrubień skóry w miejscu gdzie zetknęły się plastry. Brak odpowiedniej wielkości opatrunków utrudniał jego stosowanie. 7. Ubiór. Każdy szew ubrania, powodowały natychmiastową reakcje skóry. Stawała się podrażniona, miejsca ucisku pozostawiały widoczny ślad w formie bledszej skóry z wyczuwalnym pogrubieniem dookoła miejsca ucisku. Rozwiązaniem było dobieranie bezszwowych ubrań lub takich z miękkim połączeniem, obszerniejszych i z tkanin nie drażniących skóry i przewiewnych. Problem z bielizną pozostał do teraz. Pacjentka musi dobierać ją tak by majtki były bezszwowe, dłuższe, odpowiednio dopasowane, z przewiewnych i naturalnych materiałów. Czasami nadal je zdejmuje ponieważ czuje dyskomfort. Problemy z którymi borykała się na co dzień pacjentka i Jej uwagi: Natłuszczanie - wg zaleceń chirurgów plastycznych zalecone maści, przez około rok, wklepywałam zamiast wcierać, by nie pobudzać tworzących się blizn do przerastania. Początkowo przez bardzo długi czas stosowałam Contratubex, dodatkowo dotłuszczany Linomagiem lub Alantanem Plus – taka kombinacja około 5-8 razy dziennie. Mimo rzetelnych działań dochodziło do kłopotów z przesuszoną skórą, szczególnie „na brzegach” blizn – tam, gdzie zdrowa skóra miała styczność ze skórą poparzoną – dotłuszczałam i stosowałam trochę dłuższe kąpiele z oliwą z oliwek w ciepłej wodzie i ponowne natłuszczanie. W późniejszym czasie musiałam także testować balsamy i maści – np. preparaty do skóry atopowej, które w moim przypadku, bardziej przesuszały niż natłuszczały skórę lub nie dawały żadnych efektów. Skóra sama „informuje” o tym, że jest przesuszona – dyskomfort i świąd nie dają spokoju dopóki się jej nie nasmaruje – co uczy systematyczności i mobilizuje. Obecnie stosuję Bliznasil – żel silikonowy na blizny, rano i wieczorem. Jeżeli istnieje taka potrzeba, dotłuszczam na noc Linomagiem (na szczęście wszystkie stosowane leki oprócz maści znieczulających można kupić bez recepty). Opatrunki - Trudności w zrobieniu opatrunku natłuszczającego tak, by nie zniszczył ubrań i jednocześnie utrzymał się w jednej pozycji – ostatecznie świetne okazały się zwykłe, bawełniane getry i dwie chusty operacyjne wiązane z tyłu i zakładane na obie nogi (niestety zniszczyłam kilka ubrań zanim dotarłam do tego sposobu). Lęk - Uciążliwością był paraliżujący lęk przed wykonywaniem działań podobnych do tych, które robiłam w trakcie wypadku – chodzi głównie o przekręcanie różnego typu zaworów w pracy (doprowadzających gaz medyczny używany w laparoskopii czy podłączenie ssaka do próżni) i w domu (zaworów doprowadzających wodę). Musiałam prosić o pomoc. Ubranie uciskowe - niemożliwość noszenia szytego na miarę kosztownego (niemalże 600 złotych) ubrania uciskowego zalecanego przez lekarzy wraz z jednoczesnym natłuszczaniem preparatami mocno brudzącymi ubrania. Ostatecznie, w moim przypadku, ubranie się zupełnie nie sprawdziło. Przetłuszczone ubranie uciskowe szybko straciłoby swoje lecznicze funkcje, zaś nienatłuszczona skóra nie pozwalała normalnie funkcjonować. Opalanie i przemrożenia - ważny jest zalecony jeszcze w trakcie hospitalizacji zakaz opalania nóg i ich przemrożenia – w wypadku w/w przebarwienia zostałyby na całe życie. Zakaz ten obowiązuje do roku lub nawet dłużej od oparzenia – podobno już zawsze istnieje zwiększone ryzyko powstawania nowotworów skóry w miejscu oparzenia – należy uważać na słońce, stosować wysokie filtry do opalania i być pod kontrolą lekarską. Zabiegi laserem frakcyjnym. Noc po zabiegu: bardzo utrudnione chodzenie, bolesność, uczucie pieczenia, powstawanie miejscowych krwawiących ran (przejściowo 1-2 dni), przeciekanie osocza, zaburzenia snu lub wielogodzinna bezsenność, ogromny dyskomfort, niemożliwość zgięcia nóg w stawach biodrowych w ciągu nocy, trudności z wstawaniem z łóżka następnego dnia. Potrzebowałam pomocy – dosłownie „wyjmowania” z samochodu po 2 godzinnej jeździe z Krakowa do domu – ze względu na ból i niemożność samodzielnego wstania z tak niskiej pozycji. Po pierwszej nocy po zabiegu: bolesne usuwanie przesiąkniętych osoczem i krwią opatrunków (niekiedy musiałam zdejmować je w wannie mocząc letnią wodą, żeby odeszły w miarę atraumatycznie). Kilka dni po zabiegu: bardzo intensywne i częste natłuszczanie w ciągu kilku pierwszych dni - inaczej gazy przywierały do gojących się ran i je rozkrwawiały, natłuszczanie przynosiło także znaczną ulgę. Powstałe po laserze niewielkie rany, z których sączyło się osocze zaleczyłam pudrem osuszającym dla stomików linii Brava z firmy Coloplast. Bolesne wykwity na skórze po laserze wymagały nakłucia igłą – nie pękały samoczynnie, a drażnione ubraniem przeszkadzały, ból był przykry i jakby rozchodził się na boki. Przez kilka pierwszych dni po zabiegu odczuwałam znaczne utrudnienia w aktywności dnia codziennego. Chodzenie po schodach, wstawanie z łóżka, klękanie, kąpiel, czy schylanie się powodowało duży dyskomfort i trudno było mi wykonać te czynności. Po kilku zabiegach laserem, okazało się, że dłuższy spacery zaraz po zabiegu, sprzyja zmniejszeniu bólu i dyskomfortu, szczególnie w trakcie ok. 2 godzinnego powrotu samochodem do domu. Początkowo bardzo bolesne zabiegi laserowe i karboksyterapia – testowanie środków miejscowo znieczulających dostępnych tylko z receptą – Anesderm jako tańszy odpowiednik kremu Emla nie dawał satysfakcjonującego efektu. Ból, szczególnie w trakcie aplikacji CO2 był bardzo silny. Zastosowanie kremu Emla dało dużą ulgę, a dodatkowo po prostu przyzwyczaiłam się do tych zabiegów i mniej mnie stresowały). Aktywność fizyczna i rehabilitacja Początkowo, spacery na krótkie dystanse, stanowiły spore wyzwanie, miałam znaczne trudności w poruszaniu się spowodowane prawie miesięczną hospitalizacją i rozległym urazem. Zaraz po wypadku bardzo utrudnione było chodzenie po schodach (chodziłam tyłem, bokiem), następnie możliwe, ale wymagające dużego wysiłku mięśniowego. Utrudniona była kąpiel w wannie ze względu na trudność w przyjęciu pozycji siedzącej z mocno zgiętymi nogami. Siad po turecku był niewykonalny. Przez około 2 miesiące nie mogłam wykonywać czynności związanych ze schylaniem się (np. golenie nóg, sięganie po nisko położone przedmioty) – musiałam prosić o wyręczenie. Jeżeli chodzi o schylanie się to nawet po powrocie do pracy, po 5 miesiącach, niektórych czynności nie byłam jeszcze w stanie wykonać samodzielnie. Na rowerze zaczęłam jeździć jakieś 8 miesięcy po wypadku i początkowo nie było to łatwe zadanie, męczyłam się i było mi jakoś niewygodnie utrzymać równowagę. Stopniowe zwiększanie wysiłku, rehabilitacja i mnóstwo czasu spędzanego niemal codziennie na ćwiczeniach usprawniły mnie w takim stopniu, że nie widać ubytku i osoby niezorientowane wyrażają zdziwienie, że w ogóle coś mi się stało. Nie wyobrażam sobie swojego funkcjonowania dzisiaj bez podjętej wielomiesięcznej rehabilitacji. Przy wypisie ze szpitala dopytywałam o to, co mam zrobić by się usprawnić i dokąd się skierować celem podjęcia działań fizjoterapeutycznych. Nie zalecono mi żadnej dalszej terapii, wskazując, że wystarczą mi „czynności dnia codziennego”. Nie bardzo chciało mi się w to wierzyć w obliczu tego, że nie mogłam się sama schylić na tyle energicznie, na ile wskazywałby mój wiek, nie wiązałam samodzielnie butów czy bardzo trudno szło mi pokonywanie króciutkich dystansów, nie mówiąc o powrocie do „szybkiego życia”, jakie wymagane jest od osób czynnych zawodowo. Postanowiłam więc poszukać już na własną rękę kogoś, kto pomoże mi uzyskać, utracone przez wypadek funkcje. Ćwiczenia zalecone w gabinecie fizjoterapii pozwoliły mi powoli wrócić do siebie. Bardzo słabe mięśnie stopniowo nabierały siły, stawy biodrowe zyskały na elastyczności i powróciła ruchomość. Uzyskałam możliwość wyprostu i odwodzenia w stawach biodrowych, co dało znaczną ulgę. Powoli pozbyłam się wcześniej stale towarzyszącego bólu czy nieprzyjemnego uczucia ściskania. Dzięki uważnym obserwacjom i szybkim reagowaniu na pojawiające się objawy, udało się nie doprowadzać do pojawiania się przykurczów (a w pewnym momencie terapii „gotowość” i podatność ciała była wzmożona), uspokoić zaczerwienienia skóry i dobrać adekwatne ćwiczenia. Przez długi czas ćwiczenia stały się przyjemnością i nawet czułam, że organizm wyraźnie na nie czeka. Niestety dokładnie nie pamiętam kiedy zaczęłam wykonywać poszczególne czynności, ale np. już po około 1 miesiącu terapii (grudzień) mogłam chodzić w miarę swobodnie, zmniejszył się problem z pokonywaniem schodów, z sięganiem po przedmioty leżące niżej (choć jeszcze w lutym sprawiało mi to niekiedy trudność). W styczniu mogłam się już w pełni wyprostować i bez większego problemu usiąść w wannie. Jestem przekonana, że bez zaleconych ćwiczeń, mobilizacji blizny, masażu i innych zabiegów wszystkie te czynności byłyby niemożliwe do osiągnięcia w takim czasie, a być może nie wróciłyby w pełni.

Bardzo ważna była dla mnie, prowadzona przez fizjoterapeutę mobilizacja tkanek/masaż oparzonych miejsc. Zabiegi te powodowały znaczne zmniejszenie dyskomfortu. Po zabiegu czułam wyraźne rozluźnienie tkanek, było mi wygodniej chodzić i wykonywać czynności dnia codziennego. Miałam też możliwość, by wraz z osobą z rodziny, nauczyć się wykonywania mobilizacji i masażu w domu. Rehabilitacja miała też duży wpływ na moją psychikę. Uświadamianie postępów, poprawy, motywowanie do wiary że jestem już zdrowa, dało oczekiwaną ulgę i przyczyniło się do znacznej poprawy mojego komfortu, bo uwierzyłam. Inna kwestia psychologiczna – pozytywny wpływ optymistycznego nastawienia fizjoterapeuty, gotowość do stawienia czoła nowym wyzwaniom czy po prostu sympatyczny kontakt w trakcie całej terapii wpływały na mobilizację do wielu godzin spędzonych w domu na zaleconych ćwiczeniach. Widząc zaangażowanie, zwyczajnie wstyd byłoby mi za tym nie nadążyć. Jeszcze jedna kwestia – nie bałam się ćwiczyć – wiedziałam, co mogę, a co póki co doprowadziłoby do pogorszenia mojego stanu. Inaczej musiałabym samodzielnie szukać rozwiązań co byłoby dużo trudniejsze i niekoniecznie „bezpieczne”. Na koniec kwestia kosztów leczenia. Kosztowne, nierefundowane przez NFZ leczenie wymagające dużego zaangażowania w szukaniu metod leczenia i sposobów na życie z konsekwencjami oparzenia (orientacyjnie wydałam do tej pory w okolicach 11 000 złotych i to jeszcze nie koniec).

Opracowanie: Justyna Czachara i Monika Bytnar

1366 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page